środa, 5 lutego 2020

Ludzie, o których (nie) zapominam


Zbierałam się do tego wpisu prawie 300 dni – a dokładnie okrągłe 299, jak na dobrej promocji w markecie – czyli grubo ponad 9 miesięcy. Mogłabym w tym czasie zajść w ciążę i urodzić dziecko. Przerażająca myśl. Sklecenie jednego wpisu zajmuje mi tyle czasu, co potencjalnie stworzenie nowego człowieka. A raczej zebranie się do klecenia...
Zuch, nie pisarz.
Ale dobra, ja tu nie o tym.
Jak sam tytuł wskazuje, miałam poruszyć temat ludzi, o których (nie) zapominam. Co to miałoby znaczyć? Dlaczego bawię w jakieś tanie zabiegi stylistyczne, jakimi są słówka w nawiasach odmieniające sens całego zdania? I czemu tak bardzo nie umiem przejść do rzeczy?
Proste. Bo nie potrafię o Nich pisać ani tym bardziej mówić.
O Was, właściwie.
W moim poprzednim poście był taki fragment o kryzysie, który miałam prawie rok temu:

„Więc siedzę na tej podłodze, gruba (no, powiedzmy), stara (no, powiedzmy) i głupia (no, zdecydowanie). I myślę sobie, że nie jestem kimś, kogo bym polubiła, zwłaszcza kiedyś. Przecież chciałam tyle. Obmyśliłam wszystko. Tak bardzo marzyłam.
A teraz mnie tu nie ma. Nie pośród cieni palm, szelestu spisanych podróży i zapachu egzotycznych dań.
Są za to baterie. I wyglądają, kurwa, ślicznie.
Więc żyj z tym, Magdo.
Żyłam.
Wstając powoli, otarłam policzek. Zdjęcia kibelków lśniły na ekranie mojego lapka jak najprzedniejsza ze zbroi (+5 przeciwko depresji).”

Fragment dosyć jasno mówi, że sama podniosłam się z podłogi. No, może z drobną pomocą widoku pięknych kibelków, które sobie przeglądałam na lapku.
Gówno prawda.
Podniósł mnie mój najlepszy przyjaciel, który wlazł do pokoju, zauważywszy, że sobie pochlipuję na podłodze. Pokoju, nomen omen, w jego mieszkaniu, do którego pozwolił mi się wprowadzić, gdy nie miałam dokąd pójść. I podniósł mnie, a potem niezręcznie przytulił i jeszcze niezręczniej poklepał po głowie. Pomógł zebrać się do kupy, jak to dobrzy przyjaciele mają w zwyczaju.
Nawiasem mówiąc, ów przyjaciel twierdził, że nigdy nic mojego nie czytał i nie przeczyta. A potem wypomniał mi, że nakłamałam w poście.
Dlatego mam nadzieję, że to również czytasz 😉 Kocham cię, mordo ty moja.
Jak zresztą Was wszystkich po trochu.
Wiem, że bez ludzi byłabym nikim. Taka jest prosta prawda. Nie robiłabym nic, nie dotarła nigdzie. Pustelnik ze mnie żaden. Gdy jestem w domu sama - nie gotuję, nie sprzątam, nie ogarniam życia. Wegetuję na odgrzanych parówkach i tostach ze starego chleba. Potrzebuję ludzi chociażby po to, aby mieć powód rano wstawać.
Ale rzadko kiedy o Was piszę. Jesteście wprawdzie w każdej mojej twórczości, lecz nie jako całe postaci, konkretne imiona czy oczywiste inspiracje. Chowacie się za uczuciami bohaterów, ich przemyśleniami i problemami, przed którymi stają. Jesteście tym wszystkim, co ukształtowało mnie taką, jaką jestem teraz. I będę jutro.
I do końca swoich dni.
Blech.
Czuję się, jakbym rzygała Wam tu tęczą.
Rzygam, nie?
Między innymi dlatego mam tendencję do wycinania przyjaciół z przeróżnych relacji. Byłam w górach (tak naprawdę: byliśmy w górach), piłam piwo (piliśmy piwo), wygłupiłam się (to akurat tylko ja). Wspólne zdjęcia robię głównie dla siebie i wcale rzadko chwalę się grupowymi fotkami na FB. Nawet swoim cudnym pieskiem pochwaliłam się światu z ponad miesięcznym opóźnieniem. A kiedy mówię o ważnych dla mnie osobach, zaczynam czuć się jakaś taka… odsłonięta i cukierkowo naiwna? Obrzydliwie słodka, a przez to mniej prawdziwa? Nieszczera? Trudno to opisać. Przecież nie kłamię, kiedy mówię o Was. Dopiero gdy wpycham „MY” za egocentryczne „JA”, zachowuję się, jakbym miała coś do ukrycia.
I może właśnie tak jest?

MY

Próbuję Was schować za szafą. Zamknąć w sejfie. Zakopać dziesięć metrów pod ziemią, jak najdroższy skarb. Bo wiadomo nie od dziś, że zbytnie przechwalenie się bogactwem szybko może prowadzić do biedy. A przynajmniej tego się lękam: jeśli będę świecić innym w oczy swoim szczęściem, ktoś je w końcu ukradnie albo samo się zagubi. Dlatego może się zdarzyć, że w opisie jakichś zdarzeń kogoś pominę. O kimś z pozoru zapomnę. Lecz tak naprawdę nie zapominam.
Po prostu zagrzebuję Cię w ogródku za domem, mój drogi przyjacielu.
Metaforycznie, rzecz jasna.
No bo nie mam domu. Ani ogródka... Ale to bez znaczenia.
Najważniejsze, że mam Ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz